środa, 19 marca 2014

Rozdział XXXII "Nie bój się mnie, Narcyzo"

I kolejny rozdział gotowy. Nie mam pomysłu na wstęp, więc jedynie życzę miłej lektury i przepraszam za błędy, Cyzia.;3

Josè Miguel właśnie kończył pakować swoją walizkę. Już jutro koniec roku szkolnego. Spieszył się dziś wyjątkowo, ponieważ Narcyza zgodziła się iść z nim na spacer. Bardzo podobała mu się Alice  jednak szybko uświadomił sobie, że to Narcyza jest tą jedyną. Usiadł na chwilę na łóżku i zamknął oczy, przypominając sobie ich spotkania i jedno wydarzenie które zbliżyło ich do siebie.

      Narcyza zjawiła się na błoniach zaraz po obiedzie. Miał mu pomoc przy zdobyciu Alice. Pierwsze spotkanie było dość nerwowe, każdy ruch był przemyślany, ale wraz z kolejnymi spotkaniami nabierali pewności siebie. Kiedyś w dość deszczowy dzień znaleźli schronienie pod drzewem. Było to zaraz po zerwaniu Narcyzy i Lucjusza. Ona była cała roztrzęsiona i zapłakana. Pierwsza wykonała ruch i przytuliła się do Hiszpana, bo potrzebowała czyjejś bliskość. Wtem ich twarze zbliżyły się do siebie i doszło do pierwszego romantycznego pocałunku, po którym ustał deszcz i na niebie pojawiła się tęcza. Od tego momentu stali się przyjaciółmi, a potem zostali parą. Cudowne uczucie.

Wracając do rzeczywistości, spojrzał na zegarek i pospiesznie ubrał na siebie marynarkę i wyszedł z dormitorium.

~*~

Narcyza siedziała na murku przy szkole i bawiła się diamentem, który był jej jedyną pamiątka po konfrontacji z Tomem Marvolo Riddle'm. Dziś miało odbyć się trzecie zadanie konkursu i chyba najtrudniejsze. Chciała dać go Lucjuszowi, ponieważ mógłby mu się to przydać.

- Black? - usłyszała za swoimi plecami głos pana Malfoy'a.

- Malfoy? - odparła równie ostentacyjnym tonem co on.

- Nie na spacerku? - spytał i usiadł obok niej. Ona spojrzała na niego i wcisnęła mu diament do ręki.

- Chciałam ci to dać, bo uznałam, że może ci się to przydać - powiedziała. - Prawdopodobnie to świstoklik..

- Dziękuję -wyszeptał i musnął jej dłoń swoimi wargami. - Tęsknię - wyszeptał wtulając się w jej dłoń.

- Ja też - spojrzała na niego, a on mocno przyciągnął ją do siebie.

- Nie kochasz go, prawda? - spytał i pogłaskał ją po policzku.

- Kocham tylko ciebie -odpowiedziała, patrząc usilnie w jego oczy.

- Dlaczego z nim jesteś? - po tych słowach odsunęła się od niego na swoje wcześniejsze miejsce.

-Daje mi dużo czułości, ciepła i po prostu jest przy mnie - wzruszyła ramionami i zauważyła Hiszpana zmierzającego w ich stronę. Spojrzała nerwowo na Lucjusza, któremu widać ta sytuacja się podobała.

- Zastępuje ci mnie. Dlatego tak bardzo chcesz być z nim. On daje ci ukojenie za każdym razem gdy pomyślisz o mnie.

- Och nie, Lucjuszu. On okazał mi wystarczająco dużo zrozumienia, by na mnie zasługiwać...

- Jeśli choć trochę ci na mnie zależy to proszę cię o spotkanie. Dziś o północy na księżycowej skarpie - powiedział, gorączkowo ściskając jej drobne dłonie.

- Zjawie się punktualnie - odparła wstając. Odeszła zostawiając go samego na murku i przytuliła się do Jose Miguela.

      Odeszli razem, nie zwracając uwagi na Lucjusza, który poczuł ukłucie w sercu. To chyba był żal, ale nie mógł tego dokładnie określić. Wiedział też niestety, że po wakacjach zaczyna pracę w ministerstwie i wiedział, że musi dorosnąć. Nie może się zachowywać tak jak teraz. Będzie szanowanym czarodziejem pracującym w Ministerstwie Magii, na którego widok wszyscy będą się kłaniać i serdecznie witać. Ale po co mu to było? Zdenerwowany uderzył pięścią w drzewo, ale to nadal mu nie pomogło, uderzył więc drugi raz, nadal nic. Coś zżerało go od środka i nie wiedział co to za uczucie. Bezradny usiadła pod drzewem i ukrył twarz w dłoniach, miał serdecznie dość wszystkiego. Miał serdecznie dość szkoły, zadania konkursowego i przede wszystkim tego Hiszpana.

~*~

      Trzecie zadanie wydawałoby się być najprostsze ze wszystkich. Po prostu uczestnicy musieli wejść do lasu i wyjść z niego. Nic trudnego, czyż nie? No... chyba, że komuś się nudziło i pozastawiał parę pułapek w niektórych miejscach. Lucjusz Malfoy własnie przemierzał początek swojej wędrówki, zaklęciem usuwając różne pnie, paprocie i inne roślinki, utrudniające mu przemieszczanie się. Cały czas miał wrażenie, że czuje tutaj obecność Narcyzy. Serce dudniło mu w piersi z każdą sekundą, ale pozostawał twardy. Gdy dotarł na polanę, zobaczył swoją ukochaną. Klęczała załzawiona na kolanach, a z jej szyi płynęła gęsta, czerwona krew. Przestraszył się, krzyknął, ale nikt nie reagował. Na domiar złego zauważył, jak powoli ona podnosi się i zmierza w jego kierunku. Miała puste źrenice, a usta wykrzywione w złowieszczym uśmiechu. W ręku trzymała nóż, dziwnym trafem później zaczęła się przemieniać. Odsunął się i upadł na trawę. Czuł, że jego koniec jest bliski. Ujrzał nad sobą parę czerwonych oczu i po chwili dotarło do niego, że stoi, a raczej leży oko w oko z Voldemortem. Przełknął ślinę i zamknął oczy. Wyciągnął przed siebie różdżkę i mruknął słabym głosem: - Expecto patronum! - po tym zamknął oczy...

      Obudził się w skrzydle szpitalnym, podłączony do różnych urządzeń monitorujących. Potarł dłonią swoje czoło i rozglądnął się dokładnie po pomieszczeniu.

- Jestem w niebie? - spytał po chwili, pielęgniarkę.

- Nie, to tylko czyściec. Proszę spać spokojnie - zażartowała sobie Alice.

- Wygrałem? - spytał i usiadł na łóżku, przecierając skronie.

- Tak, byłeś szybszy. Ona niemal ugrzęzła na bagnach, a ty pokonałeś swój strach i wygrałeś - podała mu fioletową miksturę. - Pij, do dna. Pij i leć do Cyzi, na miotle... Albo lepiej w takim stanie idź pieszo - zaśmiała się głośno, a on wypił eliksir, krzywiąc się niezmiernie.

- Dziękuję za wszystko - uśmiechnął się do niej i opadł na łóżko.

- To była przyjemność - powiedziała jedynie i odeszła zostawiając go samego.

~*~

      Narcyza punktualnie o północy udała się na błonia. Zrezygnowała ze świętowania zakończenia kolejnego roku z Jose tylko wybrała Lucjusza. Merlinie, dlaczego to zawsze jego wybierała? Dlaczego raniła i okłamywała bliskie osoby dla niego. Nie chodziła na spacery z Victorią,  bo zawsze wybierała jego. Zrywała się z lekcji, bo ON chciał z nią pobyć sam na sam. A teraz okłamała Jose Miguela, nie wiedziała czy on jej to wybaczy, ale miała nadzieję, że tak.

       Serce dudniło jej jak szalone, kiedy to w końcu dotarła na księżycową skarpę. Zabiło jeszcze mocniej, gdy go ujrzała. Stał przodem do księżyca, który idealnie oświetlał całe jego ciało. Jego włosy związane w luźnego kucyka, przepasanego zieloną opaską, lśniły niczym poranna rosa na liściach kwiatów.Jego koszula, odpięta do połowy odkrywała więcej niż miała w zamiarze, a jego spodnie cudownie opinały się na jego pośladkach, udach i łydkach. Do tego jego perfumy, były cudowne, iście wybuchowa mieszanka, wody kolońskiej ociekającej seksem, pożądaniem i dziką namiętnością. Oblizała swoje usta i zagryzła wargę, a jej dłoń znalazła się na jej udzie, gdzie mięła nerwowo skrawek sukienki. Jak to możliwe, że działał na nią tak podniecająco?

- Lucjusz... - szepnęła niepewnie, a letni wietrzyk przyprawił ją o dreszcze. Podeszła do niego bliżej i spojrzała w niebo, próbując odnaleźć punkt na który patrzyły teraz jego szare tęczówki.

- Jesteś... - odszepnął tak cichutko, jakby bał się, że ktoś może ich posłuchać.

- Jestem - kiwnęła głową i odwróciła głowę w drugą stronę, udając, że zafascynowało ją położenie chatki Hagrida na skraju lasu.

- Nie bój się mnie, Narcyzo - usłyszała po chwili przy uchu jego zmysłowy, niski ton głosu. Zadrżała mocniej i stanęła wryta w ziemie. Dziwnym trafem jego jedna dłoń znalazła się na jej  talii, a druga chwyciła jej dłoń i pocałowała jej wierzch.

- Nie boje - wyszeptała jedynie, czując, że staje mu się taka uległa. Chciała by zrobił z nią to co chciał, nie liczyła się z konsekwencjami tego czynu.

- Przestań udawać, Narcyzo. Wiem, że się boisz - zaczął całować jej szyję, mocno trzymając jej dłonie zamknięte w swoich, opuszczone wzdłuż jej tułowia.

- Zaciągnąłeś mnie tutaj... - westchnęła ciężko i odepchnęła go od siebie. - Chodziło ci tylko o jedno... - odparła, jakby nagle zdała sobie sprawę po co tu jest. Wcześniej myślała, że chciał z nią porozmawiać, powspominać, ale jak zwykle jemu tylko jedno było w głowie. Jaka ona była głupia, że dała się w to wciągnąć. Odsunęła się od niego i oparła o korę drzewa. Spojrzała na niego smutno i skrzyżowała ręce na piersi. Naprawdę poczuła się zawiedziona.

      Po chwili Lucjusz podszedł do niej i wziął ją mocno w ramiona tuląc do siebie. Nie chciał, by pomyślała, że chodziło mu tylko o seks. Narcyza była zbytnio do niego uprzedzona, a on nie chciał źle. Chciał tylko, by spędziła tę ostatnią ich wspólną noc z nim, bo jej potrzebował. Nie liczył na to, że do czegoś może miedzy nimi dojść. Dla niego ważna była tylko ona i jej potrzeby, a nie to czego on pragnie. Pocałował ją kilka razy w czoło i położyła podbródek na jej głowie, mocniej do siebie przyciskając. Chciał dać jej czas, chciał dać jej oparcie i chciał jej pokazać, że nie zrobi jej nic, bez jej zgody. To musiała świadoma decyzja.

- Przepraszam - powiedziała, po chwili odsuwając się od niego. Była zawstydzona swoim zachowaniem, przecież nie ma nic złego w tym, że chłopak cię tuli. Daje tym dowód swojej miłości i oddania.

- Nie masz za co - szepnął i uśmiechnął się szeroko, kręcąc głową. - Połóż się, Cyziu - powiedział cicho, a ona spojrzała na niego niezwykle zdziwiona. - Po prostu się połóż, ja też się położę, nie martw się - zaśmiał się widząc jak drgnęła lekko. Spełniła jego prośbę i już po chwili leżeli koło siebie na trawie w zupełnej ciszy.

- Pamiętasz, jak kiedyś mówiłem ci, że moim ulubionym gwiazdozbiorem jest smok? - spytał i spojrzał na nią, a ona pokiwała głową.

- Pamiętam - powiedziała cicho, uśmiechając się.

- Popatrz - wskazał palcem na konstelacje gwiazd. - gwiazdozbiór smoka widnieje pomiędzy małą niedźwiedzicą, a dużą, widzisz?

- Widzę - uśmiechnęła się szeroko i zamrugała parę razy oczyma. Teraz dopiero go dostrzegła, był taki piękny. - Opowiesz mi coś o nim? - spytała cicho.

- Czekałem, aż to powiesz - zaśmiał się radośnie. Odchrząknął i przybliżył się do niej. - Gwiazdozbiór smoka to konstelacja, która znana była wielu starożytnym kulturom i przeważnie jest ona kojarzona z wielkim, ogromnym potworem reprezentującym siły chaosu, sprzeciwiające się uznanym bogom.

- A... ze strasznym potworem? - spytała cicho i spojrzała na niego. On jedynie rzucił się na nią i zaczął ją łaskotać, a ona zaczęła się śmiać.

- Takim strasznym, który potrafi cię zabić, rozszarpać i zjeść - dodał, również się śmiejąc. Pocałował ją w szyję i odsunął się po chwili od niej.

- A co mógłby jeszcze zrobić? - spytała, a on zaśmiał się i uklęknął nad jej głową. Spojrzała w jego oczy lekko zarumieniona, a on ujął jej twarz w swoje dłonie.

- Mógłby... - pocałował ją czule w czoło. - Cię porwać... - tym razem jego usta powędrowały na jej nosek. - Pochować żywcem w ziemi - dodał i ucałował jej oba policzki. - Ale też mógłby zostawić cię w spokoju, ponieważ uznałby cię za zbyt piękną niewiastę - zaśmiał się cicho i pocałował ją w usta. Po chwili doczekał się odwzajemnienia z czego był bardzo szczęśliwy. Chwyciła ją w talii i pomógł uklęknąć, tak, by byli odwróceni do siebie twarzą w twarz. Oderwał się od niej i spojrzał w jej oczy.

- Lucjusz... - szepnęła, gdy zdała sobie sprawę z tego co właśnie przed chwilą między nimi zaszło. Nie potrafiła mu zaufać, nie teraz, jeszcze nie teraz. Zamknęła oczy, gdy poczuła jego mokre wargi na swojej szyi i westchnęła cicho przygryzając wargę. To było takie cudowne uczucie, była mu tak uległa. Nie zauważyła nawet kiedy zaczęła rozpinać jego koszulę. Gdy odpięła ostatni guzik spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko. Ściągnęła ją ostrożnie, delikatnie przy tym dotykając jego ramion swoimi dłońmi. Rzuciła ją niedbale gdzieś za siebie i po chwili odwróciła się do niego plecami, odgarniając włosy z pleców. - Rozepniesz? - spytała i spojrzała na niego. Czuła cięższe bicie serca i szybszy oddech, do tego jego zapach doprowadzał ją do szaleństwa. Poczuła jego chłodne dłonie na swoich rękach, które powędrowały aż do zapięcia sukienki przy samym karku. Delikatnie i z wyczuciem rozpiął ją, całując przy tym każdy odkryty skrawek jej ciała. Sukienka opadła na trawę, a on chwycił ją za ręce i zaczął całować po szyi i karku. Przygryzła wargę i odchyliła lekko głowę do tylu. Oparła ją o jego ramię i syknęła, gdy poczuła ugryzienie na swojej skórze. Uwielbiał droczyć się z nią w taki sposób, bo wiedział, że ona nie może mu się oprzeć. Po chwili Lucjusz zerwał z niej biustonosz i rzucił go na trawę, odwracając ją do siebie. Położył ją delikatnie na trawie i zaczął całować jej...

- I potem ja i babcia... - ciągnął swoją opowieść Lucjusz Malfoy, siedząc na kanapie na przeciwko swojej żony i wnuka, który namiętnie wsłuchiwał się w jego opowieść

- Lucjusz! - krzyknęła Narcyza, zasłaniając uszy wnuczkowi.

- Przecież musi się dowiedzieć jak powstają dzieci. Bocian ich nie przynosi - powiedział pan Malfoy, prychając lekko.

- To nie był dobry pomysł, by dać ci dojść do głosu. Ty zawsze lubisz zatrzymywać się dłużej na scenach mało ważnych - syknęła do niego, nerwowo zagryzając wargi. Mocno trzymała swojego wnuka, który wiercił się u niej na kolanach, próbując się wyrwać.

- To są mało ważne sceny? No przepraszam bardzo, jakoś wtedy wcale ci one nie przeszkadzały - wstał i spojrzał na nią groźnie. Jego wskazujący palec wystrzelił w jej stronę z szybkością Avady, jednakże na niej nie zrobiło to żadnego wrażenia.

- Lucjuszu, czasy się zmieniły i my się zmieniliśmy. Nie mamy już tych siedemnastu lat...

- O przepraszam... Ty miałaś wtedy szesnaście lat - mruknął nalewając sobie ognistej whisky do kieliszka.

- Nie łap mnie za słówka, dobrze? - wycedziła, wypuszczając malca ze swoich objęć.

- Dziadku to było super! Nauczysz mnie kiedyś jak to się robi? - spytał malec, a Narcyza wlepiła mordercze spojrzenie w Lucjusza. On jedynie uśmiechnął się do Scorpiusa i pokiwał głową.

- Po. Moim. Trupie. - wysyczała Narcyza, tracąc resztki samokontroli. - Scorpiusie dokończymy to kiedy indziej. Idź spać, jest już późno - dodała, starając się uśmiechnąć.

- Dobrze. Dobranoc babciu, dobranoc dziadku - powiedział i pobiegł w stronę drzwi. - TATO!! - usłyszeli po chwili głos malca na korytarzu i gwałtownie zerwali się z miejsc. - Powiesz mi jak powstają dzieci?! - jego głos stopniowo cichł. Małżeństwo wybuchnęło gromkim śmiechem.

- Podsyciłeś w nim ciekawość - zaśmiała się Narcyza, kładąc się do łóżka. - Zamknij drzwi, kotku - dodała po chichu, gasząc lampkę.

- A ty podsyciłaś ciekawość we mnie - w ciemności dostrzegła, jak oczy małżonka błyszczą znanym jej bardzo dobrze blaskiem. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się lekko. Zamknął drzwi i powolnym krokiem udał się w jej stronę. - To jak, pani Malfoy? Opowie mi pani w skrócie co działo się w Hogwarcie, gdy mnie nie było? - spytał, kładąc się koło niej, mocno przyciągając ją do siebie.

- Oczywiście, a ty powiesz mi co działo się wtedy w Ministerstwie - szepnęła cicho i pocałowała go w usta.

- Zacznijmy teraz. To długa opowieść i sądzę, że w jedną noc powinniśmy się z nią uwinąć - zamruczał jej do ucha, całując ją po szyi.

- Jesteś szalony - zaśmiała się pani Malfoy, mocno oplatając rękami jego szyję.

- W końcu takiego mnie pokochałaś - po tych słowach złączył się z nią w namiętnym pocałunku, zapominając o całym świecie.

3 komentarze:

  1. Pierwsza ? Chyba tak <3 Nie mogłam wytrzymać z radości, że pojawił się nowy rozdział i od razu zaczęłam go czytać i to nic, że w szkole na informatyce xd
    Końcówka niesamowita :3 Jednak Cyzia chce dobrze wychować małego Scorpiusa <3 I w sumie dobrze, że wybrała naszego macho Lucka niż jakiegoś tam Hiszpana <3 Jak dobrze, że jeszcze nie kończysz tej historii, bo już się martwiłam ;)
    Oho chyba muszę kończyć, bo pani od infy się zbliża xd
    Życzę weny i zapraszam do siebie ;*
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak przeczytałam, że to coś jest z Cyzią, to miałam ochotę pójść do Ciebie. Tak, dam radę 200 km, ok? Zresztą hajs się trzyma, dlatego pojechałabym autobusem. Tak, wiem, że byś na to nie wpadła, gdyż moja mądrość jest tak ogromna i poraża swoją wielkością, tak...
    Lucjusz dostał diament od Narcyzy? Ja tam wolę, jak facet mi daje jakieś błyskotki (tak, mnóstwo facetów daje mi różne rzeczy!), ale GENDER WSZĘDZIE! Nie, nie wiem, co to ma z tym wspólnego, bo bardziej mi to pasuje do feministki i nie komentuj czemu mi się tak kojarzy, bo nawet ja sama tego nie wiem i kończę tą moją głupią wypowiedź, dobrze? Przejdźmy lepiej dalej...
    Lucjusz... on się czasem zachowuje jakby był na haju albo miał za dużo hajsu i to chyba właśnie to... I zdenerwowałaś mnie bardzo, Michalino droga, bo wiem, że fajnie zakończyć w takim momencie, gdy chcą się kochać i w ogóle, jednak dlaczego musiałaś okazać sie takim zjebem i mi to zrobić? Zawiodłam się na Tobie, bo myślałam, że jak mówiłaś o tym, że będzie taka scena, to ją opiszesz lub coś. Brak mi słów!
    No i końcówka! Jak chcesz to prześlij mi tu młodego, a ja mu powiem, jak bocian przynosi NAPRAWDĘ dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham cię za ten fragment :
    TATO! Powiesz mi skąd się biorą dzieci?!
    Całusy, życzę weny 😘

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za to, że znalazłeś/ znalazłaś czas, by skomentować ten rozdział. Wiele to dla mnie znaczy, motywuje do dalszego pisania. Jeszcze raz - Dziękuję, że jesteś! :*