sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział XXVII "Zacznijmy wszystko od początku..."

      Witam ! :3 No i rozdział dwudziesty siódmy już gotowy. Jest to taki strasznie monotonny rozdział. xD Chciałabym też zakomunikować, że to jest hmmm tak, jakby ostatni rozdział, który będzie kręcił się tylko wokół Narcyzy i Lucjusza. Postanowiłam - dość późno - uchylić bliżej odczucia i sytuacje innych bohaterów opowiadania. ;3 Myślę, że trochę innych historii się przyda. A co Wy o tym myślicie? :3

      No to z okazji tego, że za niedługo święta, chciałabym złożyć Wam przedwczesne życzenia Świąteczne. Życzę wszystkim dużo zdrowia, szczęścia, sto lat życia, bądź nawet dwieście, spełnienia marzeń, udanych sukcesów w życiu, jak i na blogu. No po prostu wszystkiego czego pragniecie. ;*
Merry Christmas. ;)




    Wiosna na dobre zagościła w Hogwarcie. Uczniowie pochowali zbędne czapki, szaliki, rękawiczki i kurtki na samo dno swoich kufrów. Słońce wdzierało się codziennie rano przez okiennice budząc tym młodych czarodziei. Na terenie całej szkoły zniknęły świąteczne ozdoby, a sklepienie w Wielkiej Sali przybrało kolor błękitnego, przejrzystego nieba.

- Dlaczego wtedy do mnie nie przyszedłeś? Nie przyszedłeś się pokazać, że jesteś cały i zdrowy? - spytała Narcyza tuląc się do Lucjusza. Siedzieli na środku boiska, na którym za niedługo miał rozegrać się mecz.

- Przepraszam... Myślałem, że masz jeszcze lekcje... - mruknął lekko się rumieniąc i ucałował ją w głowę, czule obejmując.

- Nie masz za co, mam tylko nadzieję, że mnie nie okłamujesz? - spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

- Ależ oczywiście, że nie. Przysięgam ci - ujął jej twarz w swoje dłonie i namiętnie pocałował. Ech, nie mógł jej po prostu powiedzieć, że sobie zapomniał i był leniem, bo mu się nie chciało do niej iść. Nigdy jeszcze nie przywiązał się tak do żadnej dziewczyny, co zaczynało go denerwować.

      Zajęci sobą nie zauważyli całej drużyny Ślizgonów, która się przy nich zebrała i wiwatujących z trybun uczniów. Lekko speszeni odsunęli się od siebie, otrzepali szaty z trawy i wstali.

- Może i ja dostanę od ciebie takiego całusa, by grało mi się lepiej? - zacmokał rozbawiony Maximilian Avery. Narcyza pokręciła tylko głową i uwiesiła się na ramieniu Lucjusza.

- Przykro mi. Ty masz Clarrisę, Gryfonkę - powiedział Lucjusz i pocałował Narcyzę w policzek.

- Przestań mi to wypominać - westchnął teatralnie Avery. - My się kochamy - dodał, dumnie unosząc głowę.

- To, tak jak my - odrzekł Malfoy. - Prawda? - na te słowa Narcyza pokiwała głową.

      Po krótkiej chwili usłyszeli gwizdek pani Hooch. Narcyza pożegnała się z Lucjuszem i pobiegła na trybuny. Usiadła z przodu, by wszystko dobrze widzieć.

- Witam na kolejnym meczu Quidditcha! - rozległ się głos nieznajomego Narcyzie chłopaka. Była zbyt pochłonięta myślami o Lucjuszu i zupełnie nie zwracała na niego uwagi. - Dziś walczyć ze sobą będą dwie drużyny, a mianowicie... SLYTHERIN na czele z Lucjuszem Malfoyem - większa część widowni zawyła z zachwytu. - I GRYFFINDOR! na czele z Gordonem Whitmanem - tłum również szalał z radości. Najwidoczniej szanse były równe.

      Zaraz po gwizdnięciu pani Hooch gracze mocno chwycili się za miotły i zrobili zamieszanie latając blisko widowni. Lucjusz skorzystał z okazji, podleciał do Narcyzy i skradł jej soczystego całusa. Po tym kolejny gwizdek i... START!!

- Idą łeb w łeb. Gryfoni na razie zwyciężają dwudziestoma punktami, ale co to dla Ślizgonów? Pod dowództwem tak świetnego kapitana zaraz wyrównają wynik... Dobry unik, bardzo dobry unik! Evan Rosier z numerem siódmym odbił tłuczka, który poleciał wprost na Clarrisę White, która w ostatniej chwili zrobiła zręczny unik, lecz niestety poszybowała w dół - tu Gryffindor zawył z rozpaczy. - Ale proszę państwa mecz trwa, trwa dalej. Dobrze, kafla przejął Maximilian Avery, podaje do Lucjusza Malfoya, znowu Avery i Lucjusz i Avery i Rookwood, taak Augustus Rookwood zabiera kafla i taak! DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA SLYTHERINU!!!


~*~


- Wygraliśmy, wygraliśmy, wygraliśmy!! - krzyczeli chórem Ślizgoni wchodząc do pokoju wspólnego. - To był najprostszy mecz w historii! - piszczały dziewczęta.

- Avery, trzymasz się bracie jakoś? - spytał Rosier i poklepał go po ramieniu. - Clarrisa jest bezpieczna i odzyskała świadomość, przepraszam stary - powiedział. Avery tylko pokręcił głową.

- Ważne, że jest cała i zdrowa. To nie twoja wina. Nie wyobrażam sobie życia bez niej - opadł z rezygnacją na fotel i przetarł skronie.

- No, Lucjuszu, znowu poprowadziłeś naszą drużynę do zwycięstwa! Jesteś niesamowity! - do blondyna pijącego whisky pod ścianą podeszła dziewczyna o rudych, pokręconych włosach. Malfoy spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął. Impreza trwała na całego, dlatego też cieszył się, że może trochę odetchnąć. Swoją drogą, zastanawiał się, gdzie podziała się Narcyza.

- Tak, najwidoczniej mam w sobie to coś - mruknął i wstrzymał oddech, kiedy dziewczyna pogłaskała go po ramieniu. Czuł się z jednej strony nie w porządku, ale z drugiej strony gotowało się w nim. Kiedyś... w odległych czasach czuł do niej miętę i nie mógł się tego za wszelka cenę wyprzeć. - Patricio, stęskniłem się - odparł i odstawił na parapet kieliszek. Zauważył, że inni - lekko wstawieni - uczniowie i uczennice wykonują coś na miarę tańca. Dlatego też i on postanowił się zabawić. Patricia była ideałem kobiety. Owszem, kochał Narcyzę, ale ona była za spokojna, a Jackson? Odważna, pewna siebie, piękna. Narcyza też taka była, racja, jednakże to Patricia, według niego, miała w sobie ten pazur. Dosłownie jak woda z ogniem.

      Tańczyli i śmiali się, jak za starych dobrych czasów. Tylko przy Lucjuszu panna Jackson była normalna i uchodziła za dość miłą. To go najwidoczniej pociągało. Nie mógł się oprzeć i pocałował ją. Naprawdę nie wiedział, co nim kierowało, że to zrobił. Zrobił coś, czego potem będzie żałował. Cicho pomaszerował z Patricią na rękach do swojego dormitorium. W pomieszczeniu było ciemno, co jeszcze bardziej ich pobudzało. Alkohol dawał im się we znaki...

- Przyznaj, że ta Black nie dorasta mi do pięt - zachichotała Patricia i oparła się o kolumnę łóżka.

- Oczywiście, że nie. To ty jesteś tą jedyną. Zawsze rozpalasz moje zmysły - mruknął cicho nie wiedząc, że w pokoju znajduje się osoba trzecia.

- Kochasz mnie? - wyszeptała bardzo uwodzicielskim tonem.

- Zawsze pozostaje jakiś sentyment - mruknął.

     Po chwili, jakby znikąd, całe dormitorium wypełniło się światłem żyrandola. Oszołomieni Lucjusz i Patricia spojrzeli na postać stojącą w kącie. Płakała? Tak, najwidoczniej. Ściskała w rękach pudełeczko? Ściskała. To był prezent, dla niego... Miał być...

- Nar... Cyziu - wyszeptał Lucjusz spoglądając na swoją ukochaną. Była w totalnej rozsypce.

- Przyszłam ci pogratulować. Myślałam, że razem będziemy świętować twoje zwycięstwo... Specjalnie kupiłam dla ciebie prezent. Liczyłam, że dzisiejszy wieczór spędzisz ze mną. Byłam zbyt naiwna - powiedziała, patrząc na niego smutno. Położyła mu pudełeczko na szafce. - To broszka. Taka z twoją podobizną. Ubierz ją, albo... albo wyrzuć. Nie wiem, który prezent jest lepszy, czy ona w twoim łóżku, czy ja? Taka niedoświadczona, taka do niczego się nie nadająca, taka... - nie dokończyła, bo Lucjusz podszedł do niej i położył jej palec na ustach. Nie chciał, by dokończyła przemowę.

- Patricio do widzenia! Wyjdź! - warknął w przypływie złości na samego siebie. Ruda lekko się obruszyła i z wścibskim uśmiechem wyszła, zapinając swoją szatę.

- Zrobiłeś ze mnie totalną idiotkę. Poniżyłeś mnie przed wszystkimi. Dlaczego? Powiedz mi, dlaczego mnie tak zraniłeś? - odsunęła się od niego, jakby brzydziła się jego dotyku.

- Nic mnie nie usprawiedliwia, ale powiedz mi...  - podszedł do niej i ukląkł przed nią. - Będziesz mi skłonna kiedyś wybaczyć? - spytał cicho i spojrzał na nią pokornie.

- Nie wiem, Lucjuszu - mruknęła i uderzyła plecami o marmurową ścianę. - Obraziłeś mnie i zraniłeś... Tyle, że ja też nie byłam wobec ciebie uczciwa... - wzięła głębszy oddech, a on nadal klęcząc spojrzał na nią bez odrobiny zrozumienia. - Kiedyś, gdy wracałam z kolacji... Rookwood mnie pocałował. Byłam w takim strasznym szoku. Czułam, że domagał się więcej, ale nie potrafiłam, bo cię kochałam - wypowiedziała to szybko. On jedynie zacisnął pięści, lecz zaraz je rozluźnił i podszedł do niej. Mocno ją objął.

- Wredny typ. Nienawidzę frajera... Nie gniewam się na ciebie - uniósł jej podbródek swoją dłonią i spojrzał w jej załzawione oczy. - Ale wiem, że ten głupi całus to jest nic w porównaniu z tym, co zrobiłem ci ja... - pokręciła głową i odsunęła się od niego. - Wybacz mi! - przytrzymał ja za nadgarstek. - Powiedz, że wybaczysz - podszedł do niej i chwycił mocno jej ramiona. - Proszę... - wyszeptał błagalnie do jej ucha.

- Nie potrafię ci wybaczyć, nie teraz. Jednakże wiem jedno, że to co stało się dzisiaj, automatycznie wiąże się z  rozstaniem... - zamknęła oczy i przełknęła głośno ślinę. Niestety musiała to zrobić. Nie potrafiła mu znowu zaufać.

- Nie, Cyziu, nie... Tylko nie to! - wyszeptał i mocno ją objął, nie dając jej możliwości ucieczki.

- Przykro mi Lucjuszu...

- Ale ja będę się starał, słyszysz?! Będę się starał z całych sił odzyskać twoje przebaczenie!

      Spojrzała na niego pustym wzrokiem i wyszła z dormitorium.


~*~


      Koniec roku szkolnego zbliżał się coraz szybciej. Minął już marzec i kilka kalendarzowych dni kwietnia. Przez ten czas Narcyza uczyła się pilnie i nie pozwalała, by uczucia przyćmiły jej rozum. Zależało jej na ocenach, tylko na tym. Kiedyś na przełomie marca i kwietnia rozmówiła się z Lucjuszem na temat ich przyszłości.

- Przemyślałam to sobie dobrze... - powiedziała, kiedy odwiedziła go w dormitorium. Patrzył na nią, jak na boginię, a na szacie miał przypiętą broszkę - prezent od niej.

- I...? Cyziu, proszę cię powiedz. Chce wiedzieć na czym stoję.

- Nie widzę nas razem... - wypowiedziała to spokojnie, lecz stanowczo. - To prawda nie dorastam do pięt Patricii i to prawda, że nigdy nie będę dla ciebie wystarczająco dobra - powiedziała, poprawiając swoją szatę.

-Wiesz, że to nie prawda! - warknął zdenerwowany, ale zaraz się rozluźnił. - Rozumiem, ale... - wygładził miejsce koło niego na łóżku i poprosił by na nim usiadła. - Ale... mogę liczyć na przyjaźń?

- Przyjaźń to zbyt wiele powiedziane. Raczej na zwykłe koleżeństwo. Będziemy normalnie się spotykać w Wielkiej Sali, rozmawiać, nic poza tym - westchnęła ciężko i wstała. - Do zobaczenia - mruknęła cicho i wyszła.


 ~*~


      Od tamtego zdarzenia minęło parę dni. Dumbledore wraz z cała radą pedagogiczną oznajmił, że w szkole będzie przeprowadzony turniej szkolny, w którym udział mogą brać tylko uczniowie z szóstego i siódmego roku. Chętni muszą wrzucić kartkę ze swoim imieniem i nazwiskiem do wielkiej, szarej urny, postawionej na środku Wielkiej Sali. Typowane będą osoby z wybitnymi umiejętnościami magicznymi.

      Ślizgoni oczywiście głosowali Lucjusza Malfoya, który jako pierwszy wrzucił do urny kartę ze swoim imieniem i nazwiskiem. Avery, Rosier, Rookwood i pan uroczy Hiszpan, również wrzucili kartki. Jeszcze do tego swoich sił spróbowała Alice i po dłuższym namyśle Victoria. Natomiast, późnym wieczorem, gdy nie było już praktycznie nikogo w Sali, Narcyza wrzuciła jeszcze swoją kartkę. Wiedziała, że nie ma szans, ale warto próbować.

      Nadszedł czas wyborów. Wszyscy zebrali się w Wielkiej Sali. Po uczcie Dumbledore podszedł do urny i odchrząknął. W pomieszczeniu zapanowała cisza.

- Jak zapewne się domyślacie, dziś nadszedł ten dzień w którym wybiorę czterech zawodników z każdego domu, którzy przystąpią do szkolnego turnieju magii. Będą cztery konkurencje, które będą odbywać się tradycyjnie co tydzień, zaczynając od jutrzejszego dnia - sięgnął ręką w stronę urny, ale jeszcze spojrzał na uczniów. - Jest to kwestia losu. Nic nie zostało specjalnie zaplanowane, każdy ma równe szanse - dodał i wyciągnął niebieską kartkę. Przeczytał jej zawartość i uśmiechnął się. -  Reprezentantem bądź reprezentantką Ravenclawu zostaje... Kate Anderson, brawa! - Krukoni zawyli z zachwytu, a panna Anderson wstała i z uśmiechem podeszła do Dumbledora. Była bardzo ładną szatynką.

- Jak myślicie, kogo wylosuje u nas? - spytał Rosier, jedząc szybko kanapkę.

- Udławisz się jeszcze, spokojnie - powiedziała Victoria i położyła mu rękę na ramieniu.

- Na pewno Lucjusza - odezwała się Patricia, na co połowa Ślizgonów spojrzała na nią. Malfoy nie zwracał uwagi na ich rozmowę, tylko dźgał widelcem sałatkę owocową. Narcyza również była jakaś nieobecna. W spokoju czytała książkę i niczym się nie przejmowała.

- Gryffindor... panna Clarissa White! - Avery automatycznie podskoczył i spojrzał na swoją ukochaną, przemierzającą salę. Dosłownie nie spuszczał jej z oczu.

- Może będziesz miał odrobinę szczęścia i również cię wybiorą - szepnęła mu do ucha Alice. Lekko się zarumienił na te słowa.

- Nie wyobrażam sobie rywalizacji z miłością mojego życia - wyszeptał jedynie i uśmiechnął się.

- Hufflepuff... William Barkley, gorące brawa! - krzyknął dyrektor, a Puchoni wybuchnęli wiwatem. Uszczęśliwiony William podszedł do Dumbledora i ostentacyjnie pomachał ręką.

- Żałosne - mruknęła cicho Narcyza. - Przecież on nawet nie potrafi transmutować głupiego ołówka w dwie zapałki... - zamknęła książkę i spojrzała na towarzystwo.

- Wygraną mamy w kieszeni - westchnął Rookwood i objął Alice, patrząc na Narcyzę. Ech, ona jedynie pokręciła głową.

- I... Slytherin... - odrzekł Dumbledore i wyciągnął z urny zieloną karteczkę. - Reprezentant Slytherinu to... Lucjusz Malfoy - cały stół Ślizgonów zawrzał z zachwytu. Podnieśli się z miejsc i klaskali. Lucjusz, jakby po chwili odzyskał świadomość i powolnym krokiem udał się do Dumbledora. Narcyza westchnęła w duchu. Jak zwykle on... - To już koniec... Dziękujemy za uwagę, proszę rozejść się spokojnie do swoich dormitoriów, a reprezentantów zapraszam do mojego gabinetu - dokończył.

      Po tych słowach Narcyza Black szybkim i dumnym krokiem opuściła Wielką Salę jako pierwsza, wraz ze swoimi przyjaciółkami. Wolała pouczyć się na test, niż oglądać pana Malfoya w otoczeniu dziewczyn. Niestety, była chorobliwie zazdrosna i niestety sama do tego doprowadziła.

- Cyziu... nie przejmuj się - mruknęła Alice i chwyciła Narcyzę pod ramię.

- Nie przejmuje się tym - powiedziała przez zęby. - Nie przejmuje się niczym. Jestem przecież Black, prawda? - odwróciła się i spojrzała na swoje przyjaciółki. Wytarła łzy i uśmiechnęła się promiennie. - A motto mojej rodziny brzmi "zawsze czyści". Dlatego też nie pozwolę, by moją głowę zaprzątał jakiś chłopak. Nigdy - mówiła to łamiącym się tonem głosu. - Pozostanę zimną suką. Taka powinnam być od początku i taka będę. Na zawsze - dziewczyny przytuliły ją. Wiedziały, że jest jej smutno, że jest tym wszystkim obciążona.

- Cyziu... - zaczęła Victoria nie wiedząc co może jeszcze zrobić. Razem z Alice próbowały już wszystkiego.

- Nie jestem Black, nie zasługuje na to nazwisko. Powinnam być nikim, nie potrafię poradzić sobie ze swoimi własnymi problemami. Przepraszam was, ale chcę być sama - wyszeptała i odwróciła się. Pobiegła wprost na schody. Chciała jak najszybciej odpocząć. Naprawdę potrzebowała relaksu.

- Panno Black... - przystanęła, gdy usłyszała swoje nazwisko. Odwróciła się na pięcie i spojrzała na osobę, która ją zawołała.

- Profesor McGonagall... - powiedziała Narcyza lekko zachrypniętym głosem.

- Wejdź do mojego gabinetu, muszę ci coś powiedzieć.

       Ostatni raz Narcyza była tutaj na początku roku szkolnego. Wystrój zmienił się nieco. Było ciemniej, a na ścianach pojawiły się obrazy mężczyzny. Spał, był pogrążony w głębokim śnie.

- To mój mąż... - wyszeptała McGonagall i podała Narcyzie szklankę piwa kremowego. - Zmarł... miesiąc temu, wykończyła go smocza ospa - usiadła na fotelu.

- Naprawdę mi przykro, nie wiedziałam. - Narcyza również usiadła na fotelu, na przeciw niej.

- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego taka jędza jak ja mówi ci coś tak bardzo osobistego... - spojrzała na nią rozbawiona. - Mówię ci to dlatego, byś nie popełniła tych samych błędów co ja - odchrząknęła i zaczęła mówić. - Dawno temu byłam zakochana ze wzajemnością w pewnym chłopaku. Wiązaliśmy ze sobą wspólną przyszłość. Nie przeszkadzało mu to, że jestem odmienna, ta "inna", jak to na mnie mówili w tamtych czasach. Był gotowy wziąć ze mną ślub zawsze i wszędzie. Był bardzo spontaniczny i to była jego cecha dominująca. Kiedyś, gdy przechadzałam się po łące, między polami podbiegł do mnie. Runął przede mnie na kolana, a zza pleców wyciągnął piękny bukiet fiołków, moich ulubionych kwiatów. Ja, jak zwykle niczego nie świadoma, wzięłam od niego kwiaty i podziękowałam. Poprosiłam go by wstał, ale on oznajmił, że tego nie zrobi. Zdziwiłam się dlaczego. Później dostałam odpowiedź. Z kieszeni wyciągnął piękny bursztynowy pierścionek i spytał się, tak po prostu, czy zostanę jego żoną. Moja radość była nieopisana. Od razu się zgodziłam i byłam gotowa na ślub. Zostali jeszcze moi rodzice, którzy nie akceptowali mojego wyboru i niestety przez przykry zbieg okoliczności z ich strony zmuszona byłam do opuszczenia rodzinnej wsi. Bez słowa pożegnania odjechałam ze złamanym sercem, a mój ojciec powiadomił mojego ukochanego, że zrywam zaręczyny, bo go nie kocham. Mój świat się zawalił. Wróciłam do Londynu i udałam się na Pokątną i tak wszystko uległo zmianie. Spotkałam kolejnego mężczyznę. Był bardzo miłym i szlacheckim panem, od razu mi się spodobał. Jednakże ciągle kochałam mojego niedoszłego męża i nie byłam gotowa na żaden inny związek. Po kilku miesiącach i kilku nieudolnych próbach oświadczyn ze strony mojego adoratora, zgodziłam się zostać jego żoną. Początkowo nie traktowałam tego poważnie. Myślałam, że będzie to zwykły związek bez zobowiązań, ale z biegiem czasu pokochałam go. Niestety okazało się, że zbyt późno. Byłam przy nim do ostatnich chwil. Mieszkaliśmy w Hogsmeade. Mieliśmy piękny, mały przytulny domek, który został zniszczony. Dlatego też przeprowadziłam się tu, do Hogwartu i zamieszkuje te kwatery. Jest mi strasznie samotnie i wciąż na niego czekam - wskazała na portret. - Czekam, aż w końcu otworzy oczy i będę z nim mogła porozmawiać, ale kiedy to nastąpi, nie wiem... - zamilkła na chwile i spojrzała na zapłakaną Narcyzę. Ta opowieść dała jej do myślenia. - Chcę ci przez to powiedzieć, żebyś nie rezygnowała z miłości, jak zrobiłam to niestety ja. Musisz o nią walczyć, nie możesz jej zaprzepaścić. Proszę cię przemyśl to i nie postępuj tak jak ja.

- Dziękuję. Wiele mi pani uświadomiła przez tę opowieść. Już wiem, co muszę zrobić, dziękuję - Narcyza postawiła pustą szklankę na biurku i podeszła do niej. Szczerze uściskała nauczycielkę. - Dobranoc - wyszła szybko z gabinetu i pobiegła czym prędzej do miejsca, gdzie mogła go znaleźć. Znaleźć Lucjusza. Przeszukała całą wieżę Slytherinu, pokłóciła się z obrazem, do tego natrafiła na schody płatające figla i spadła z nich. Straciła wszelkie nadzieje na to, że go odnajdzie, a tym bardziej, że go odzyska. Leżała cała obolała na podłodze i myślała cały czas intensywnie.

- Wiesz... ja też cię kocham - mruknął Lucjusz i chwycił ją mocno w swoje ramiona. Ona nie wiedziała co się dzieje, skąd on się tu wziął.

- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? - spytała cicho i spojrzała na niego.

- Przechadzałem się po okolicy, jako prefekt naczelny, i usłyszałem krzyk. Poznam wszędzie twój słodki głosik. I usłyszałem jeszcze, jak mówiłaś, że mnie kochasz.

- McGonagall mi coś uświadomiła. Powiedziała mi, że powinnam walczyć o miłość. Dlatego też chcę zawalczyć - przytuliła się do niego.

- Już wygrałaś. Ona jest tutaj - po tej wzruszającej wymianie zdań, pocałowali się.

- Zacznijmy wszystko od początku...

- Z tobą zawsze, kochanie.

      Każda historia ma swoje zakończenie. Mimo iż czasami jest ono smutne, to zawsze gdzieś w głębi czujemy jakieś szczęście. Oni to szczęście odnaleźli, choć borykać z problemami będą się całe życie.

3 komentarze:

  1. Ojejejjejejejjejejejejejjeje <3 Przez pierwszą część rozdziału cały czas mówiłam : " Coś tu nie pasuje. Coś się stanie. ". Podczas czytania tego co zrobił Lucek chciałam wyrzucić komputer przez okno. Tak.. przyznaję... trochę niecenzuralnych słów poszło pod Twoim adresem, Cyziu xD Przepraszam!
    Po opowieści zachciało mi się płakać... to taki słodkieeee! Co nie zmienia faktu, że będę pilnować Lucka -,- Drań..,..
    Weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zwykle świetny. Rokłód musi lizać się z Cyzią, gdy ta go nie che? o.O Wilki go wychowały, czy czo?
    Lucjusz oczywiście zapomniał o Naryzie, jej uczuciach i tego typu gównach. Ale przecie to WIELKI i CUDOWNY Malfoj -,-
    Patriszja Dżekson znowu wraca do gry! A szkoda, nie lubię jej.
    Historia Minervy jest bardzo smutna, przeczytałam ją z sześć razy :)
    Zakończenie-GENIALNE! Jak Ci już mówiłam zachwycona jestem nim i się zakochałam w nim :)
    Weny, Klusko :**
    Liz(której spacja się naprawiła)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aha, fajnie. Człowiek żyje ze świadomością, że Ci rozdział skomentował, a okazuje się coś innego, no i oczywuiście przypomina to sobie, oglądając SWWM. -,- No ale pomińmy to, jak i również też to, że oni mają chujską wiosnę. Co tam! Jest zima! Pff, my tam mamy jeszcze X miesięcy szkoły, bo Oli liczyć się nie chce...
    Suka... suka... (jakie było jej imię? xd Sorry, ale mam problem z zapamiętaniem!) no ta suka, co pocałowała Lucka! Suka to jest, sukowata, bo chciała zrobić z nim TO! A każdy wie, że tylko ja mogę... znaczy tylko Cyzia może z nim TO robić. Yhym. ;3
    Tu... tu... trurrrrrrniej?! :O Dobra, wiedziałam o nim, bo mi powiedziałaś, ale fajnie udawać zdziwioną. :3 xd ^^
    Wiesz co... gdy McGonagall (pomińmy fakt, że musiałam sprawdzić, jak to się jej imiontko pisze, bo zapomniałam) zaczęła opowiadać Cyzi o tym swoim małżeństwie i wgl historyjki McGonagall, które są BARDZOOO ciekawe (żartuję oczywiście, kocham je! xd) to wyobraziłam sobie moją nauczycielkę, która mi opowiada... NIE, OLA, STOP!!! FU, FU, FUUUU!!! Przejdźmy więc dalej.
    On ją też kocha. *.* Takie słodkie, a chociaż, że było tego mało, to i tak wzruszyło moje skamieniałe serducho! xd
    Czekam na następny rozdział i weny, Elinerku i po co ja wciąż do ciebie mówię Elinerku? Nie ogarniesz... Chcę być taka swag, co nie? :3

    PS: Chcę być koło burleski.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za to, że znalazłeś/ znalazłaś czas, by skomentować ten rozdział. Wiele to dla mnie znaczy, motywuje do dalszego pisania. Jeszcze raz - Dziękuję, że jesteś! :*